piątek, 22 kwietnia 2016

MARCHEFKOWY ZAKĄTEK ~ Sverige

     Mogę śmiało powiedzieć, że odkąd skupiam się z Nalimbą na spełnianiu marzeń żyje mi się o niebo ciekawiej. Kto by pomyślał, że to takie łatwe!

     Szwecję chcieliśmy odwiedzić już dawno temu, ale zawsze coś psuło nam plany. Na Biegowy Potop trafiliśmy całkiem przypadkiem, bo podczas naszej pierwszej soboty na poznańskim Parkrunie. Wcześniej mieliśmy plan, żeby wyjechać sobie na mini urlop do Czech, ale kiedy zobaczyliśmy ulotkę promującą wyjazd do Szwecji.. nie mogliśmy sobie odmówić i od razu kupiliśmy bilety rezygnując tym samym z Czech. 

POZNAŃ- GDYNIA

     Podróż rozpoczęliśmy w niedzielę rano w Polskim Busie relacji Poznań- Gdańsk. Na miejscu byliśmy o wiele za wcześnie, tak więc zdecydowaliśmy się na spacer po okolicy i poszukiwania pizzy. Pogoda nie do końca nam sprzyjała, ale.. udało nam się zaliczyć spory spacer, a kiedy byliśmy najedzeni ruszyliśmy SKM-ką do Gdyni. Na miejscu zrobiliśmy sobie kolejny spacer i po jakimś czasie zaczęliśmy szukać autobusu, który zawiezie nas do Portu. Udało się, choć nie było to łatwe, bo przystanek był trochę dalej od Dworca PKP niż sądziliśmy. Chwilę później byliśmy tuż przy porcie, gdzie zamieniliśmy rezerwację na karty pokładowe i voucher wycieczkowy. Po odprawie weszliśmy na statek i zaczęliśmy szukać swojej kajuty. Uff, udało się! Z racji tego, że nasza kajuta była wewnętrzna i nie miała okna większość czasu spędzaliśmy kręcąc się po użytkowych częściach poszczególnych pokładów, a było w czym wybierać.

   



POTOP

    Przyznaję szczerze, że był to mój pierwszy długi rejs w życiu i ogromne doświadczenie za razem. Statek, którym płynęliśmy mimo wieku był zadbany, wygodny, jedzenie pyszne, a kajuty dobrze zorganizowane! I wiecie.. zdaję sobie sprawę, że kołysanie statku to normalna rzecz, ale jak się okazuje na dłuższą metę jest dla mnie nie do końca odpowiednie. A szkoda, booo minęło mnie przez to podsumowanie Biegowego Potopu :c

     Dopłynięcie do Karlskrony zajęło nam około 9 godzin, a na 1,5 godziny przed dobiciem do portu obudziła nas muzyka z głośników i komunikat kapitana. W tym momencie ubraliśmy się i pognaliśmy do bufetu na śniadanie. Bez trudu znalazłam sporo roślinnych opcji, ponieważ śniadanie można było komponować według własnych upodobań.

    Około godziny 9 dobiliśmy do brzegu i chwilę później zebraliśmy się wszyscy przed portem czekając na autokary, które miały zawieźć nas do malowniczego ośrodka biegowego w Jämjö(ok 30 minut drogi od Karlskrony). Na miejscu czekały na nas wyznaczone trasy na 5 i 10 km oraz przepiękne widoki, których za bardzo nie uwieczniłam ze względu na bieg(chociaż widziałam też, że niektórzy zatrzymywali się w trakcie żeby zrobić sobie zdjęcia na tle lasu, szwedzkich domków czy innych ciekawych widoków). A wybrałam opcje 5km ze względu na mój ostatni spadek kondycji. Tak czy inaczej- biegło mi się dobrze, choć trzeba było uważać na "wyrastające" kamienie, korzenie i różne inne naturalne przeszkody. Co ciekawe to, co czytałam o szwedzkich lasach okazuje się być prawdą- są czyste jak łza! Bieg ukończyłam jako 57 w swojej kategorii z czasem 34 minuty. Nie jest to zły wynik, w sumie pobiłam swój ostatni Parkrun, a to już coś :) Po biegu każdy uczestnik otrzymał pamiątkowy medal i coś do picia.

     Po południu wybraliśmy się na wycieczkę-objazdówkę po całej Karlskronie. To, co nas zaskoczyło to schludne domy, czyste ulice, piękna architektura, ozdoby w prawie każdym szwedzkim oknie i.. możliwość kupienia znaczków pocztowych w marketowej kasie. :D

| losowe ujęcia! |











    


Cóż mogę jeszcze powiedzieć.. Gdyby ktoś z Was chciał zobaczyć szerszą relację zapraszam do obejrzenia materiału przygotowanego przez Organizatorów(klik!)


PST- wiem, że jestem mistrzem w relacjonowaniu..  :P

wtorek, 5 kwietnia 2016

~MARCHEFKOWY ZAKĄTEK~ Scrap-cooking: risotto totalnie resztkowe

     Znacie to uczucie kiedy po całym dniu pracy, szkoły, zajęć czy innych aktywności wpadacie do domu głodni jak wilk i w kredensie brak jakichkolwiek przekąsek, na dodatek w kuchni nie czeka świeżo ugotowany obiad, bo.. nie mieszkacie już z mamą? Co gorsza zerkacie do lodówki, a tam sterta produktów, półproduktów lub resztek, z których trzeba coś zrobić, a kanapki są dla lam. I CO TERAZ? Rada jest prosta. Zgarniamy to, czego mamy najmniej i kombinujemy!


     Ale jak to tak? Że niby coś z niczego? Na szybko? O co tu chodzi?


     Ano o scrap-cookingu mowa, moi drodzy. Poprzednim razem przyrządzałam kotlety pieczarkowe, tym razem pokażę Wam jak w około 20 minut przygotowałam risotto. Z pieczarkami. Pieczarek nigdy dość. NIGDY.









~SKŁADNIKI~
  • trochę pieczarek z zeszłego obiadu
  • pomidor w dowolnej ilości
  • ryż- w moim przypadku brązowy
  • resztka mixu warzywnego lub generalnie każde warzywne resztki jakie posiadacie
  • trochę oleju
  • do smaku: sos sojowy, odrobina soli lub vegety, zioła prowansalskie, pieprz lub inne według uznania


     Jak uwinąć się ze wszystkim w około 20 minut? Zaczynamy od wstawienia wody na ryż, tak więc do średniego garnka wlewamy ciecz i dodajemy do niej odrobinę oleju i soli lub vegety, kiedy zarznie wrzeć wrzucamy do niej ryż. Jest to jedyny znany mi sposób na gotowanie ryżu i działa rewelacyjnie :)
    Następnie kroimy pieczarki i wrzucamy je na rozgrzaną patelnię, dodajemy resztki warzyw i doprawiamy. Zawartość patelni mieszamy co chwila, ponieważ nie chcemy żeby cokolwiek nam sie przypaliło. Pamiętajcie, resztkom tez nalezy się uwaga :)
    Wiecie co jest w tym wszystkim najlepsze? To, że kiedy uporamy się z zawartością patelni w garnku mamy już gotowy ryż. W dodatku brudzimy naprawdę niewiele naczyń. Nie wierzycie? Sami sprawdźcie! :)




    Mam nadzieję, że zainspirowałam Was do scrap-cookingowego eksperymentowania i wiecie co? Skoro już tu jesteście... zapraszam Was na mojego FACEBOOK'A, a co. Jest tam dość kolorowo i dzieje się więcej :)




piątek, 11 marca 2016

~ MARCHEFKOWY ZAKĄTEK~ Marchefkowy Bestiariusz: pierwsze zioła

    Od zawsze mieszkałam na wsi i ogród warzywny towarzyszył mi przez całe życie, był czymś oczywistym, choć nie zawsze chciało mi się angażować w uprawę roślin w 100%. Odkąd pamiętam zakładaliśmy z rodzicami grządki i staraliśmy się dbać o nie, choć najczęściej głównym architektem krajobrazu i ogrodnikiem w naszym domu był Tata lub Mama.

    Dopiero od roku, może dwóch zaczęłam sama interesować się uprawą warzyw i ziół. Pamiętam jak w zeszłe wakacje obkupiłam się w sadzonki ziół na targu miejskim w Koronowie i to, jak wyhodowałam własne dynie. Zaczęło mi się podobać grzebanie w ziemi i szczerze mówiąc, nie zamierzam z tego rezygnować.

   Ogródek na 25 metrach kwadratowych jest sporym wyzwaniem, ale jest to wyzwanie, które jestem gotowa podjąć. Ja i Bartosz. Felicja w sumie też. Jestem ciekawa jak zareaguje na nowe krzaczki w domu :)

    Ze względu na ograniczony metraż(lub ograniczoną ilość parapetów) i brak balkonu postanowiliśmy zająć się hodowlą tych roślin, których jadalna część znajduje się nad ziemią. Tym samym celujemy w uprawę ziół, warzyw zielonych takich jak sałata, por, szpinak czy też owoców takich jak np. truskawki albo avocado.   

     Nie stworzyłam jeszcze pełnej listy, ale po ostatniej wizycie w Praktikerze mam już kilka typów i powoli będę uzupełniać kolekcję, a póki co siejemy te rośliny, które można wysiewać w marcu lub na przełomie marca i kwietnia. 


PLANOWANIE I CO DALEJ?

    Z pustego nawet Salomon nie naleje, tak więc zaraz po fazie planowania ruszyłam na podbój marketów w poszukiwaniu niezbędnych narzędzi i samych nasion. Zanim zabrałam się do siania kupiłam:
  • doniczki z Ikei- dwie małe porcelanowe i jedna blaszana,
  • ziemię kwiatową- na razie standardową, uniwersalną i zobaczymy czy się sprawdzi
  • nasionka: lawenda,oregano, bazylia, majeranek, szpinak (trzy ostatnie nadają się do wysiewu o tej porze roku)
  • inne przydatne rzeczy to:
    - puste opakowania po włoszczyźnie lub pieczarkach,
    - stare, plastikowe doniczki, 
    - rękawiczki ogrodowe,
    - stara łyżka, której i tak nie używacie, a może posłużyć wam za łopatkę( lub łopatka, jeśli taką macie),
    -opcjonalnie stare gazetki reklamowe jako podkładka,.
    - kot, który będzie nadzorował prace,
    - mężczyzna, który chętnie nasypie ziemi do doniczek

    Wyżej wspomniane "przybory" to niezbedne minimum. Jeśli macie bardziej profesjonalny sprzęt lub jeśli macie więcej narzędzi- świetnie. To znaczy, że jesteście lepiej zorganizowani ode mnie, albo po prostu szybciej zaczęliście przygodę z parapetowym ogrodem :D

DO DZIEŁA

     Sprawa jest bardzo, bardzo prosta. Nie jestem ekspertem, ale wiem, że tak naprawdę każdy poradzi sobie z założeniem mini ogródka w mieszkaniu. Do pojemników i doniczek nasypujemy ziemi, wysiewamy nasionka w odpowiedniej odległości, przysypujemy ziemią i ... czekamy aż zaczną rosnąć! Później możemy je przesadzać i układać z nich dowolne kompozycje aż w końcu ususzyć i.. wszamać :D



   

WYBÓR ROŚLIN

     Staram się wybierać roślinki tak, aby wyciągnąć dla siebie jak najwięcej korzyści- zarówno smakowych jak i leczniczych. Przy okazji daję sobie szansę na lepsze poznanie większej ilości roślin. Na pierwszy rzut wybrałam trzy roślinki, o których możecie przeczytać poniżej.

BAZYLIA
     Ta roślina, oprócz walorów smakowych jest również surowcem leczniczym. Bazylka według wierzeń ludowych jest roślinnym amuletem szczęścia, a noszenie jej liści w portfelu pomnaża pieniądze! To kusząca opcja, prawda? :) Bazylia łagodzi dolegliwości układu pokarmowego i nerwowego, działa przeciwskurczowo, przeciwbakteryjnie i antypasożytniczo; pomaga w przeziębieniu i stanach zapalnych gardła. A to nie koniec! To aromatyczne zioło posiada również właściwości uspokajające, pomaga w czasie migreny i łagodzi zmęczenie.

MAJERANEK
     Specyficzny aromat majeranku bardzo podnosi smak dań z grochu i fasoli oraz niektórych zup, znajduje rwnież wykorzystanie w przyprawianiu tłustych potraw. Reguluje trawienie, pomaga w nieżycie żołądka i chorobach układu pokarmowego. Ze względu na dużą zawartość garbników zalecany przy biegunkach. Herbatka z ziela ma właściwości uspokajające. Olejek bywa używany do inhalacji przy przeziębieniach. 

SZPINAK
     Ta zmora z dzieciństwa wykazuje właściwości antynowotworowe i przeciwdziała miażdżycy. Jego liście są dobrym źródłem magnezu, który ma duży wpływ na układ nerwowy, obniża podatność na stres i wykazuje działanie uspokajające. W liściach szpinaku znajdziemy również dużo potasu i żelaza! No i wiecie.. odpowiednio przyrządzony smakuje rewelacyjnie! Z pewnością Wam to udowodnię. Później oczywiście :D


***
Moje mini ogrodowe przygody kończą się w tym momencie, ale spokojnie, co jakiś czas pokażę jak zmienia się nasz parapet. Liczę na piękny wzrost i szybkie uzupełnianie roślinnej kolekcji

niedziela, 6 marca 2016

~MARCHEFKOWY ZAKĄTEK~ Scrap-cooking: roślinne kotlety z kaszy i pieczarki

     Odkąd mieszkam w Poznaniu i jestem odpowiedzialna za własną kuchnię moje podejście do gotowania i gospodarowania żywnością uległo zmianie. Od kiedy pamiętam nie lubiłam marnować jedzenia i zawsze starałam się wykorzystać każdy produkt do maksimum. Czerstwy chleb podrzucałam zwierzakom, wodą po pyrach podlewałam trawnik, a obierki lądowały na kompostowniku. Mieszkanie w centrum miasta nie daje takich możliwości i zmusza mnie do bardziej kreatywnego podejścia ;) 

     Dokładnie w poniedziałek postanowiliśmy z Bartkiem, że zanim wybierzemy się na większe zakupy zjemy wszystkie suche produkty w naszej kuchennej szufladzie. Zadanie wydało nam się banalne i od razu przystąpiliśmy do dzieła. Na pierwszy(i w zasadzie jedyny) rzut poszła jaglanka. Ugotowałam pełen garnek kaszy i na bieżąco wymyślałam co można z niej zrobić. W poniedziałek i wtorek zjedliśmy ją z sosem, później kilka dni służyła nam jako dodatek do tostów aż w końcu wczoraj wykorzystałam jej ostatnią porcję, która zajmowała raptem małą miseczkę. Po chwili namysłu uznałam, że będą z niej przepyszne kotlety i tak też się stało. poniżej prezentuję Wam przepis na pyszne, roślinne, scrap-cooking'owe kotleciki z dodatkiem pieczarki


~SKŁADNIKI~
  • kubeczek ugotowanej kaszy
  • sos sojowy
  • mielone i parzone siemię lniane 
  • 1-2 pieczarki
  • bułka tarta 
  • olej do smażenia
  • zioła do smaku 
     Wszystkie składniki mieszamy ze sobą aż do uzyskania konsystencji pozwalającej na formowanie klopsików. Kaszowe kuleczki smażymy na patelni i gotowe! :D

sobota, 5 marca 2016

~MARCHEFKOWY ZAKĄTEK~ Marchef news.

Zazwyczaj Marchef news pojawiały się w journalach na moim deviantArcie, ale myślę, że to dobry czas by całą twórczość pisaną przenieść na bloga. Zwłaszcza, że wzięłam się za gruntowne przemeblowanie i możecie podziwiać Marchefkowy Zakątek w nowej, odświeżonej odsłonie.

Po stażu w Domu Kultury urwał się wszelki ślad po mnie, ale nie stało się tak bez przyczyny.  Po biurokratycznym zamieszaniu związanym z zakończeniem pracy w charakterze grafiko-animatoro-stażystki udało mi się bardzo szybko i nieoczekiwanie znaleźć pracę w Poznaniu. Postanowiłam, że przyjmę ofertę, choć nie była to moja wymarzona praca. Powód był jasny- po ponad sześciu latach związku na odległości 150 km uznałam, że to najwyższy czas na przeprowadzkę. Dzięki pomocy rodziców Bartka udało nam się zamieszkać w małej kawalerce w centrum miasta z naszą kotką Felicją. To niby jedno wydarzenie, a sami widzicie jakie zmiany przyniosło.


     Nie miałam ostatnio wielu okazji do rysowania, choć nie mogę powiedzieć, że nie zrobiłam niczego. Razem z Bartkiem postanowiliśmy zreorganizować Iustinian, poprawić błędy, ustalić wygląd poszczególnych miast, domostw i postaci wyszczególnionych w komiksie tak, by był on po prostu lepszy. Poczyniliśmy pewne kroki i w ten sposób mamy już scenariusz prologu, który wszystko dokładnie wyjaśnia, projekt ubrań dla głównych postaci i zreorganizowany scenariusz pierwszego rozdziału. Pozostaje tylko narysować to wszystko.. :D'
    Niedawno zainwestowałam trochę pieniędzy w przybory, ponieważ chcę w końcu nauczyć się malowania akwarelą. Tak więc kupiłam nowe kredki akwarelowe, supercienki pędzelek i dwa bloki do akwareli. Poza tym w końcu kupiłam sobie szkicownik i porządny cienkopis. Spodziewam się wielu pasjonujących godzin spędzonych na tworzeniu!



Skoro już piszę newsy powinnam tez pochwalić się Wam czymś, o czym marzyłam od 7 lat i dopiero teraz odważyłam się to zrobić. Mianowicie: umówiłam się na przekłucie ucha typu industrial. Nie wiem co mi się w nim aż tak podoba ani czemu nie przebiłam się szybciej, ale wierzcie mi- to było najlepsze co tylko mogłam zrobić. Niedługo minie miesiąc od przekłucia, ucho goi się ładnie, już prawie nie boli, a moje zadowolenie rośnie z dnia na dzień.Czekam na moment, w którym będę mogła zmienić kolczyk i włożę sobie w ucho sztangę stylizowaną na strzałę łuczniczą. To będzie coś! Na razie kolczyk wygląda tak:



To póki co tyle. Jak widać coś ciekawego się u mnie wydarzyło i żałuję, że nie opisywałam wszystkiego na bieżąco, bo mogłabym się rozpisać, a tak to.. pech :D





środa, 29 lipca 2015

Komiks!



     Jestem komiksiarą i historie obrazkowe towarzyszą mi prawie całe życie. Każdy nowo przeczytany komiks jest dla mnie na wagę złota- nawet jeśli nie jest w mojej tematyce i nie przeczytałam go od deski do deski. Od zawsze chciałam tworzyć swój własny komiks, ale zazwyczaj brak mi było odwagi, do tego nie miałam pojęcia jak się za to zabrać, jak napisać scenariusz, co zrobić żeby regularnie rysować!
       Któregoś dnia znajomy, widząc ilość moich wymyślonych postaci, zaproponował, że ułoży mi scenariusz, a ja będę spokojnie ilustrować. Pomysł był na tyle inspirujący, że zachciało mi się tworzyć- serio, miałam ogromny przypływ weny. Niesety scenariusz do dziś nie powstał, za to temat podłapał mój Luby i sam zajął się scenariuszem. Tak właśnie powstał projekt Iustinianie, który realizujemy od listopada 2014 roku, co środę i czasem w soboty. Pominę tutaj fakt, że mam wysoki lvl prokrastynacji i nierzadko rysuję na ostatnią chwilę, ale.. i tak jest dobrze, w końcu się wyrabiam :P
     Dzięki Iustinianom i okazji stażowania w Domu Kultury zaczęłam współtworzyć warsztaty komiksu, które dają mi wiele radości. Zaczynaliśmy od projektowania swoich postaci, następnie uczyliśmy się jak komponować panele komiksowe, a teraz.. zajmujemy się kompletowaniem konkretnych rozdziałów! Praca idzie nam świetnie, choć towarzystwo trochę się przerzedziło. Jestem z nas dumna <3
     Jeśli już mowa o naszym warsztatowym komiksie.. to glupie, ale.. 'zakochałam się' w swojej warsztatowej postaci. Zaczynam rozważać stworzenie nowego komiksu z Felixem w roli głównej. Na razie gra ciapowatego geniusza- nauczyciela biologii, którego eksperymenty to ogólnie fiasko, ale nic nie stoi na przeszkodzie by użyć go do bardziej ambitnego projektu.
     Z lewej strony widzicie moją propozycje okładki, a za razem całą pracę z poprzedniego wpisu. Natomiast rysunek cyfrowy po prawej stronie to zwykły art przedstawiający Felixa. ot, napad weny!



W tym momencie warto zaprosić Was na nas oficjalny fanpage, a więc.. zerkajcie do KAINO(kliknij!) :)

sobota, 25 lipca 2015

Art trade!

     Lubie dni, które mijają bardzo szybko, na tyle szybko, że wracając wieczorem do domu nie chce mi się siedzieć przy komputerze; nie chce mi się nic, a jednocześnie wiem, że gdybym tylko ruszyła się z wyra mogłabym zrobić wiele. Ale nie zrobię, bo dzień spędziłam aktywnie i działo się tak dużo <3 

     Piątek. Dzień - prawie - jak codzień. tym razem oprócz plakatów projektowałam zaproszenia. To było o tyle ciekawe, że po raz pierwszy tworzyłam zaproszenie w Corelu. Co tam, że z szablonu. Ważne, że według mojego projektu i że po wydrukowaniu nic się nie przesunęło, nawet linie pomocnicze pokryły się z obu stron. Brawo ja! 

     Kolejnym ciekawym rysowniczo faktem związanym z dniem wczorajszym był nagły napad weny. Dawno nie rysowałam ołówkami, ba, DAWNO nie czerpałam z tego takiej radochy. Wszystko wychodziło mi dokładnie tak, jak to sobie zaplanowałam, aż tu nagle musiałam zbierać się z pracy żeby powoli iść na wykłady z okazji kursu prawa jazdy, na który od niedawna uczęszczam. Cóż, okładka nie zając, do wtorkowych warsztatów mam jeszcze chwilę. Na dzień dzisiejszy mogę pokazać Wam mały sneak peak z tego, co już udało mi się stworzyć. Nie mogę pokazać za dużo, bo wiecie.. nie chcę żeby podopieczni tworząc swoje propozycje okładki naszego komiksu sugerowali się tym, co narysowałam. 

Chcę wtorek! Chcę widzieć efekty swojej pracy <3


Dzisiaj natomiast mój dzień stał się przepiękny dzięki zaległemu art trade od Tsenuko! Jeśli nie wiecie czym jest art trade- już spieszę z tłumaczeniem. AT to nic innego jak wymiana artystyczna między rysownikami. W praktyce wygląda to tak: ja rysuję coś dla Ciebie, Ty dla mnie i obie strony sa przeszczęśliwe. Oto praca, która wykonała dla mnie Enu:  

Czyż nie jest cudowna? <3